Spakuj plecak Galeria

 

Dzisiaj wyjrzałam przez okno … i co zobaczyłam ? Listopadową szarzyznę, niebo zachmurzone, ani grama słońca. Zaczęłam tęsknić do tych miesięcy, kiedy to bardzo chciało się wyjść z domu, ba, nie miało się ochoty do niego wracać, tylko jak najdłużej być na powietrzu, chłonąć zieleń, wszystkie barwy natury, zapachy itd.

 

Nie, wcale nie dopada mnie jesienna depresja, nic z tych rzeczy; ja tylko sobie tak wspominam. Moje hobby bowiem, to najogólniej rzecz ujmując, spędzanie czasu na łonie natury. Wystarczy cisza, błękitne niebo, przysłowiowy „kawałek zielonej łąki” i już jestem przeszczęśliwa. I może to być stacjonarny wypoczynek pod drzewkiem lub aktywny w postaci pieszych wędrówek.

Kromka chleba do plecaka … i „w długą”

Nie ma nic lepszego, jak po wyczerpującym tygodniu pracy oderwać się od wszystkich spraw, zapakować do plecaka kromkę chleba, butelkę wody i wyruszyć, gdzie oczy poniosą. Szlakiem, lub ot tak, po prostu pospacerować po lesie.

Mieszkam na południu Polski, na terenie Beskidu Niskiego. Piękne okoliczności przyrody, duża ilość oznakowanych pieszych szlaków turystycznych sprzyja uprawianiu tej „dyscypliny”. To jeszcze − jak dotąd – dziewiczy teren, jeśli chodzi o liczbę odwiedzających turystów. Można wędrować przez cały dzień i nie spotkać żywej duszy. Czasem spotyka się dwie lub trzy osoby, czasem kogoś z psem...

Jednak mimo wszystko, jaki by to szlak nie był, uczęszczany bardziej lub mniej, dzień spędzony w taki sposób zaliczam do najbardziej udanych. Nikt, kto nie spróbował pieszych wędrówek nie wie, jak potrafi smakować kromka chleba zjedzona na trawie na łące lub na pniaku w lesie. Do tego kawa z termosu. Mniam… Delicje. Powietrze przesycone ciszą, słychać tylko brzęczenie much lub trele ptaków. Owszem, po powrocie do domu czuje się kilometry w nogach, ale za to buzia uśmiechnięta od ucha do ucha. I przede wszystkim niesamowity spokój psychiczny. Ja na takich wycieczkach ładuję akumulatory, łapię dystans do wielu spraw.

Dobre towarzystwo − ważna rzecz

Wędrujemy tak sobie od kliku lat, dokładnie od 2006 r., z koleżanką z podstawówki z tej samej szkolnej ławy. Znamy się jak łyse konie, nie ma żadnego udawania, wyśmienicie czujemy się w swoim towarzystwie. Gdy mamy ochotę na rozmowę, to rozmawiamy; gdy nie mamy ochoty − po prostu milczymy. Nasze wycieczki to czasem marsz, częściej jednak spacer noga za nogą. Odpoczywamy, kiedy mamy ochotę na odpoczynek. Po prostu coś pięknego. Tylko żyć!!! A jak cudownie jest położyć się na świeżo skoszonej łące i patrzeć w niebo! Z kolei, gdy jesień obsypie drzewa złotem, czerwienią i żółcią, wówczas najchętniej zostałabym na szlaku i nie wracałabym do domu. Lubię momenty wyjścia z lasu, gdy przed nami rozpościera się jak na dłoni panorama leżącej w dolinie wsi. Doliny beskidzkie są przeurocze. Często przysiadamy na jakimś pniaczku i patrzymy, patrzymy… kontemplujemy… przepiękne widoki.

Fascynacja od dzieciństwa

Już od „małego” ciągnęło mnie w te klimaty, chociaż wówczas nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pamiętam wycieczki całej mojej rodziny do cioci do Nowicy. Nowica to urokliwa wioseczka zagubiona pośród wzgórz i lasów, zamknięta z każdej strony górą, w czasach mojego dzieciństwa praktycznie bez dojazdu (jedynie od strony Uścia Gorlickiego droga była przejezdna) z wijącą się pośród wsi kamienistą dróżką. Autobusu nikt w Nowicy do dnia dzisiejszego nie widział. Obecnie drogi ulepszono i można tam dojechać samochodem z trzech stron. Jednak wtedy, a było to w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych szansą na dostanie się do Nowicy były głównie własne nogi. Jechaliśmy, przeważnie całą familią o godz. 8 rano autobusem PKS na tzw. szczyt, tj. Przełęcz Małastowską, a dalej piechotą „tylko” 6 km, w tym 2 km przez las, dalej przez wieś Przysłup… i już ciocia witała nas na progu. Ale do rzeczy. Te wizyty u cioci były cudowne, zawsze na nie czekałam; jednak największą frajdą dla mnie, nastoletniej dziewczynki, był właśnie marsz przez las. Przeskakiwanie kałuż, niekiedy szukanie suchego miejsca, żeby postawić stopę, ale to właśnie było to! Las mokry jeszcze od porannej rosy, śpiew ptaków, wszystko dookoła mnie zachwycało. Wracaliśmy zawsze późnym wieczorem. Było cudnie.

Przeżycia dla dzieciaków – bezcenne!!!

Mam marzenie: zarazić mojego chrześniaka Kubusia tą pasją. Skończył 7 lat, jest uczniem pierwszej klasy i ma – tak mi się wydaje – zadatki na „chodzenie”. Wiem to, bo pierwsze przymiarki już poczyniłam w tym temacie, zabrałam go kilka razy na króciutkie spacerki. Jest wrażliwym chłopcem, lubi przyrodę, zwierzęta. Chciałabym, jako jego ciocia, przekazać mu coś mądrego. Chciałabym, żeby miał w życiu coś „swojego”, żeby w okresie dorastania nie były mu w głowie jakieś głupoty, papierosy, alkohol, lecz np. właśnie… chodzenie z plecakiem po bezdrożach. Bo to i przyjemne i zdrowe, takie wędrowanie. Moim zdaniem ten model spędzania wolnego czasu jest niezmiernie budujący dla całej rodziny, scala, cementuje, porządkuje relacje, pozwala lepiej się rozumieć. Przecież takie wspólne spacery, wspólne doświadczenia z dziećmi, robienie czegoś razem to kapitalna sprawa. Później, po latach pozostają piękne wspomnienia i równie piękne zdjęcia.

Ludzie! A zatem w drogę!

Gorąco polecam, spróbujcie; jest to niejako sposób na życie. Naprawdę nie trzeba wiele wysiłku, wystarczy tylko chcieć! Wygodne buty, plecak, mile widziane kijki – bo z nimi łatwiej się wędruje; kanapka, batonik, picie, kurtka przeciwdeszczowa i przed siebie.

Nieważne, czy mieszkasz w Polsce, w Anglii, czy gdziekolwiek, jest to fantastyczny sposób na spędzanie wolnego czasu. Serdecznie zachęcam!

Jolanta Wojteczek

Maroko Galeria